niedziela, 29 lipca 2018

Gdzie zjeść we Wrocławiu?


W czerwcu trochę przy okazji innego wyjazdu wybrałam się do Wrocławia. Oczywiście nawet podczas krótkiego pobytu można spróbować różnych smacznych rzeczy. Wszystkie odwiedzone lokale okazały się godne polecenia, dlatego powstał ten wpis ;)


W nietypowej lodziarni N'Ice Cream Factory byłam już w Warszawie, ale to we Wrocławiu bardziej mnie przekonała. W tej sieci podawane są lody mrożone ciekłym azotem, które są przyrządzane na miejscu z wybranej bazy i dodatków. To jedno z niewielu miejsc, w których można zjeść lody bez cukru - z mleka sojowego z ksylitolem. Ja właśnie takie wybrałam, z masłem orzechowym i kakao. Niestety jeśli ktoś chce mieć je np. posypane kawałkami gorzkiej czekolady i orzechów, musi dopłacić bodajże 4 zł, a otrzymuje wspomniane dodatki w naprawdę niewielkiej ilości. Na szczęście same lody są bardzo smaczne, nie za słodkie, wyraziste w smaku (choć to pewnie zależy od tego, ile pracownikowi akurat nałoży się wspomnianego masła orzechowego i kakao - w Warszawie podobna kompozycja była w kolorze cappuccino). Lody można też zamówić w gofrze bąbelkowym.


Przed wyjazdem oczywiście szukałam miejsc, w których warto zjeść we Wrocławiu. Szybko zdecydowałam, że muszę pójść do Plastrami. Lokal wyróżnia się fajną nazwą i tym, że serwuje proste kanapki, w których główną rolę gra mięso. Zamówiłam tam Pastrami Ruben (25 zł), z wołowiną, kapustą kiszoną, cheddarem i sosem rosyjskim. Kanapka była duża, dobrze skomponowana i smaczna. Dzięki temu, że nie byłam tam sama, udało mi się jeszcze czegoś spróbować ;) Pulled Joe Oriental (19 zł, z szarpaną wieprzowiną, coleslaw mango, piklowaną cebulą, orzeszkami ziemnymi, sosem limonkowym i kolendrą) okazał się całkiem niezły, choć raczej mało orientalny, z kolei kanapka Pastrami Kovalsky (24 zł, z piklami, aioli musztardowym i rukolą) - trochę za kwaśna.


Bardzo chciałam zjeść w koreańskiej restauracji Immone, ale okazała się zamknięta. Szybka decyzja i padło na inną azjatycką kuchnię - tajską w Pathathai. To raczej niewielki lokal, w którym zamawia się przy barze, a jedzenie i napoje podawane są w jednorazowych naczyniach. Z przystawek udało się spróbować smażonych skrzydełek z kurczaka ze słodkim sosem chili (12 zł). Były bardzo dobre, chrupiące i wyraziście doprawione. Jako danie główne wybrałam Pad Cha, czyli wołowinę z zielonym pieprzem, trawą cytrynową i imbirem chińskim (26 zł). Całość była dosyć delikatna, ale szczególnie przypadł mi do gustu chrupiący świeży pieprz, który po przegryzieniu już taki łagodny nie był. Polecam też Pad Kra Pao, czyli siekane mięso z bazylią, czosnkiem i warzywami (22 zł) oraz Pad Mee Shuare, czyli makaron jajeczny smażony z warzywami i kurczakiem w słodko-słonym sosie. Wszystkie te danie nie powalały, ale były całkiem smaczne i chyba dość autentyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze!