czwartek, 8 sierpnia 2019

Gdzie zjeść w Warszawie? Część 4.



W ciągu ostatniego roku wiele razy byłam w Warszawie. I trochę apetycznych zdjęć z ciekawych lokali mi się nazbierało. Przede wszystkim są to miejsca z autentyczną kuchnią wietnamską, ale też m.in. chińską, japońską i koreańską, których brakuje mi w Łodzi. Jak to dobrze, że mam tak blisko do Warszawy ;)


Kuchnię chińską lubię chyba najmniej z wymienionych powyżej. Nie znaczy to jednak, że nie mam czasami na nią ochoty. A po bardzo udanej wizycie w Food Panda dzieje się tak coraz częściej. Koniecznie wybierzcie się tam na świeżo lepione pierożki na parze (jiaozi), zwłaszcza z wieprzowiną i krewetkami (14 zł), sałatkę z wołowiny i ogórka, sałatkę ze skórki tofu (20 zł) i sałatkę z wodorostów (12 zł). Warto zamówić także pampuchy (baozi) z wieprzowiną (18 zł + 2 zł za podsmażenie). Części tych dań nie ma w polskim menu, ale obsługa na pewno będzie wiedziała o co chodzi.


W Supperlardo byłam tydzień po otwarciu, a i tak przed wizytą zdążyłam się natknąć na wiele pochlebnych opinii. Bardzo mnie zachęciły i nie zawiodłam się. Jest to salumeria i piekarnia połączona z restauracją. Próbowałam tam kanapki ze smażonym mięsem z udka kurczaka (30 zł), która smakowała doskonale. Ziemniaczana bułka była lekka i świetnie wypieczona, mięso otoczone chrupiącą panierką, a dodatki dobrze dobrane.


Z wszystkich lokali opisanych w tym poście, La Chica Sandwicheria przekonuje mnie najmniej. Sprzedawane tam kubańskie kanapki są według mnie trochę bez wyrazu. Niektóre są również odrobinę za drogie (ceny sięgają 35 zł) i wprawdzie mają słuszny rozmiar, ale samego mięsa i ciekawszych dodatków nie zawierają jakoś specjalnie dużo. Popisowa powinna być zamówiona przeze mnie Cubano Classic, z pulled pork w cytrusowej marynacie, serem, szynką, piklami z ogórków, majonezem i musztardą. Niestety to inne okazały się smaczniejsze, zwłaszcza Mamacita - z mango i chorizo, które zawsze robi robotę. Na szczęście kanapki przekrojone są na pół i można się powymieniać ;)


Shipudei Berek to według mnie hit lunchowy. W godzinach 11-15 można wybrać przystawkę, danie główne, dodatek i deser z kilku propozycji, a taki zestaw - z pitą - kosztuje tylko 19 zł.  Na powyższym zdjęciu widoczne są dwa zestawy. Jeden to hummus, shipud (czyli szaszłyk) z kurzych wątróbek i majadara (ryż z soczewicą), drugi - pięć talerzyków mezze, falafele w połówce pity i majadara. Desery to sorbet lub malabi - mleczny krem zalany przeraźliwie słodkim różanym syropem. Wszystko oprócz tego ostatniego było bardzo dobre, aromatyczne i świetnie doprawione.


Na lunch polecam też Miss Kimchi. Lokal specjalizuje się w koreańskich zestawach i sprzedaje je przez cały dzień, więc każdy ma szansę się załapać ;) Przy barze wybiera się danie główne oraz kilka banchanów, do tego podawany jest ryż i sos. Zdecydowałam się na kurczaka w ostrym sosie, kimchi z rzodkwi, makaron z batatów, wodorosty, placuszki rybne i pierożki z warzywami. Cały zestaw kosztował 25 zł i był wyśmienity.


Bezpretensjonalnością cechuje się też Peko Peko. Zjecie tam dania japońskiej kuchni domowej, w której królują mało wyszukane potrawy, proste i smaczne. Zamówiłam tam karē raisu, czyli ryż z japońskim curry z kurczakiem (18 zł), do którego można dobrać dodatek, w moim przypadku był to omlet (2 zł). Gęsty, słodkawy sos był naprawdę ciekawy w smaku. Ale podejrzewam, że w Peko Peko najpopularniejsze są dania z mięsem w chrupiącej panierce, jak np. kara-age don, czyli ryż ze smażonym na głębokim tłuszczu kurczakiem (18 zł), widoczny na powyższym zdjęciu po prawej stronie.


Ukim to kolejny lokal, w którym znalazłam się w porze lunchowej. Za 21 zł zjadłam tam pho z tofu i wołowinę z sezamem. Oba dania były całkiem w porządku, ale raczej nie zachęciły mnie do ponownego odwiedzenia tej restauracji.


Zupełnie inaczej było w przypadku Oh My Pho - chętnie wybrałabym się tam znowu. Dac biet wonton - zupa z makaronem mien, pierożkami wonton, kurczakiem, wołowiną i krewetkami (25 zł) była ciekawa w smaku dzięki urozmaiconym dodatkom. Ja zamówiłam tam smażony makaron ryżowy z kaczką i orzeszkami ziemnymi (28 zł). Nie mam pewności, czy jest to autentyczne wietnamskie danie, ale co z tego, skoro było bardzo smakowite!


Dla wielbicieli kuchni wietnamskiej targowisko na ulicy Bakalarskiej w Warszawie to obowiązkowy punkt programu. Warto wybrać się tam do Banh Mi 3T, małego lokalu serwującego wietnamskie kanapki bánh mì oraz kawę i inne napoje. Próbowałam tam bagietki specjalnej, z różnymi dodatkami - jajkiem, suszonym mięsem i wieprzowiną char siu (10 zł). Była naprawdę dobra. Ale najbardziej polecam càfê tron (6 zł). To gęsta kawa, a właściwie deser kawowy, z lodem. Przekona nawet antykawoszy takich jak ja ;)


W Son Nam na Bakalarskiej jadłam phở bò chin gầu - pho z mostkiem wołowym. Było bardzo smaczne, wyraziście doprawione i zdecydowanie mogę je polecić. Porcja zupy była ogromna, z dobrej jakości składnikami, a kosztowała tylko 12 zł.


W Pho Mai Hien (również na Bakalarskiej) próbowałam bún nem cua - smażonych sajgonek krabowych podanych z ziołami, makaronem ryżowym bun i bambusowym wywarem (15 zł). Interesujące połączenie smaków i tekstur. Można zjeść tam też coś na słodko: opisane poniżej bánh rán, małą bułeczkę z nadzieniem durianowym i deser z fasoli z mlekiem kokosowym.


Na Bakalarskiej koniecznie idźcie do wietnamskiego sklepu spożywczego znajdującego się obok wspomnianych powyżej barów (tzn. sklepów jest więcej, ale ten ma największy asortyment i najłatwiej go znaleźć). Można zaopatrzyć się tam we wszystkie potrzebne produkty, ale też kupić gotowe smakołyki, takie jak bánh giò (gotowane na parze kluski w kształcie piramidy z mielonym mięsem i grzybami), bánh rán (pączki z cieniutkiego, gumiastego, smakowitego ciasta ze słodkim nadzieniem z fasoli mung, które szczególnie polecam), smażone orzeszki ziemne i desery z tapioki lub fasoli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze!